Newsletter

Nie czuję się wypalony – mówi Zygmunt Frankiewicz

30.10.2014, 14:23aktualizacja: 30.10.2014, 14:23

Pobierz materiał i Publikuj za darmo

Nie czuję się wypalony – mówi Zygmunt Frankiewicz. Z prezydentem Gliwic rozmawiamy m.in. o kadencyjności, ludzkich losach i ruchu na ulicach i autostradach.

Gliwice sprzed czterech lat to to samo miasto, co obecnie? Co zmieniło się w tym czasie?

Zygmunt Frankiewicz, prezydent Gliwic: W ciągu ostatnich czterech lat bardzo wiele pracy włożyliśmy w przygotowanie i rozpoczęcie dużych inwestycji, które będą miały ogromne znaczenie dla przyszłości Gliwic.

Mówię tu o Drogowej Trasie Średnicowej, która obok autostrad A4 i A1 będzie stanowiła dopełnienie zapoczątkowanej kilkanaście lat temu gruntownej przebudowy układu komunikacyjnego miasta. Przyczyni się również do rewitalizacji centrum miasta, zwiększy bowiem atrakcyjność terenów komercyjnych w śródmieściu, a tym samym spowoduje powstanie nowych przestrzeni publicznych.

Druga inwestycja, to Hala Gliwice, której powstanie będzie stanowiło impuls rozwojowy dla branży usługowej.

Które decyzje, inwestycje przyniosły Panu szczególną satysfakcję?

- Obok wielkich projektów zrealizowaliśmy wiele mniejszych. Szczególnie zadowolony jestem z systematycznej rozbudowy ogólnodostępnej bazy sportowej. W ostatnich latach w wielu miejscach w mieście powstały nowoczesne kompleksy boisk.

Bardzo cieszy mnie powstanie czterech nowych hal sportowych, bo z własnego doświadczenia wiem, że sporty halowe, takie jak chociażby moja ulubiona siatkówka, są bardzo popularne wśród gliwiczan.

A co jest największą bolączką Gliwic? Co jeszcze powinno się zmienić w mieście?

- Trudno mi wskazać jedną największą bolączkę Gliwic. Życie przynosi wiele problemów, które trzeba na bieżąco rozwiązywać. Ze spotkań z mieszkańcami wynika, że często najważniejszą sprawą jest przysłowiowa dziura w chodniku przed ich domem.

Na całe szczęście nie mamy dużych, systemowych problemów, takich jak wysokie bezrobocie czy obszary biedy. Dzięki polityce realizowanej od wielu lat zapewniliśmy miastu zdrowe podstawy rozwoju, teraz możemy się skupiać na tym, aby miasto było ładniejsze i atrakcyjniejsze dla mieszkańców. Stąd liczne inwestycje w przestrzeń publiczną, zieleń miejską czy infrastrukturę sportową i rekreacyjną.

Ostatnio o Gliwicach było głośno ze względu na korki na autostradzie, które utrudniają też ruch w mieście. DTŚ zmieni tę sytuację?

- DTŚ będzie ułatwieniem w ruchu lokalnym, ułatwi dostęp do pozostałych miast naszej konurbacji. Budowa trasy wiąże się ze sporymi utrudnieniami w ruchu. Tak się jednak składa, że jej rozpoczęcie zbiegło się w czasie z uruchomieniem jednego z najnowocześniejszych w Polsce, wielokrotnie nagradzanego systemu sterowania ruchem.

Dzięki „inteligentnemu” sterowaniu sygnalizacją uliczną udało nam się - w czasie gdy zamknięto wiele ważnych ulic - nie tylko ochronić miasto przed paraliżem komunikacyjnym, ale wręcz zwiększyć płynność ruchu.

Korki na autostradach dotyczą natomiast ruchu tranzytowego i wynikają z faktu przegrodzenia autostrady A4 bramkami.

Wielokrotnie krytykowaliśmy to rozwiązanie i na lata przed jego wprowadzeniem słaliśmy rządzącym wyniki analiz, które wskazywały, że taka forma poboru opłat jest nie tylko absurdalnie kosztowna, ale może prowadzić do paraliżu komunikacyjnego. Nasze przewidywania niestety się sprawdziły.

Ogłosił Pan, że będzie się Pan ubiegał ponownie o fotel prezydenta – jakie ma Pan ambicje na kolejne cztery lata w razie ewentualnej wygranej?

- Tak jak mówiłem wcześniej, jesteśmy w trakcie prowadzenia dwóch dużych inwestycji, które zmienią miasto i zadecydują o jego rozwoju w przyszłości. Wielokrotnie opisywane polskie absurdy prawne sprawiają, że są to projekty niezwykle skomplikowane.

Plan na kolejną kadencję to przede wszystkim dopilnowanie sprawnego ukończenia tych inwestycji oraz podjęcie związanych z nimi działań, jak chociażby projekt Nowe Centrum Gliwic. Jesteśmy również w przededniu decyzji o podziale środków z nowego unijnego budżetu.

W ubiegłym roku zostałem przewodniczącym stowarzyszenia samorządów, którego głównym celem jest określenie sprawiedliwego podziału tych funduszy. To drugi ważny dla Gliwic temat, bo w kolejnych unijnych budżetach nasz kraj zapewne nie będzie mógł liczyć na tak duże środki.

Zarządzanie miastem to nie tylko wyzwania lokalne, ale też zmagania z przepisami narzucanymi odgórnie – realizacja którego zadania była w związku z tym w ostatnich latach najtrudniejsza?

- Tak, to z pewnością najtrudniejszy temat dla wielu samorządowców. Mam taką obserwację, że z własnymi zadaniami radzimy sobie całkiem dobrze, pojawiają się oczywiście przy tym różne problemy, ale potrafimy je rozwiązywać. Najwięcej kłopotu sprawiają nam decyzje z zewnątrz – choćby wspomniane już wcześniej bramki na autostradzie oraz związana z nimi walka o darmowy przejazd przez A4 na terenie konurbacji.

Przykłady z ostatnich miesięcy, to rozwiązane na szczęście, problemy z finansowaniem budowy DTŚ, próba likwidacji bezpośredniego połączenia kolejowego z Warszawą czy najbardziej aktualna i najbardziej dramatyczna sprawa, czyli decyzje o przyszłości kopalni Sośnica – Makoszowy, którą zarząd Kompanii Węglowej wbrew wszelkiej ekonomicznej logice skazuje właśnie na likwidację.

Jako samorządowiec czuje się Pan politykiem, menadżerem miasta, czy społecznikiem?

- Po części każdym. Prezydent średniej wielkości miasta nie może uniknąć polityki, nawet jeśli tak jak ja, jest bezpartyjny. Nie da się sprawować tej funkcji, nie będąc społecznikiem. Trzeba po prostu lubić ludzi i chcieć coś dla nich robić, bo to najlepsza motywacja i źródło satysfakcji w pracy, która praktycznie ciągle wiąże się z ogromnym stresem i obciążeniem.

Najważniejsze jednak są moim zdaniem umiejętności czysto menadżerskie. Miasto to bardzo skomplikowany mechanizm, trudny do „ręcznego” sterowania. Żeby sobie na tym stanowisku poradzić, trzeba mieć bardzo dobre kompetencje w dziedzinie zarządzania.

Urzęduje Pan od 1993 roku. Czy dla rozwoju miasta ciągłość Pana rządów ma pozytywne znaczenie?

- To jest pytanie, na które nie ja powinienem odpowiadać. Mogę jednak powiedzieć, że od samego początku sprawowania funkcji prezydenta Gliwic starałem się wybiegać poza jedną kadencję. Model rozwoju miasta określony w latach 90. jest konsekwentnie realizowany.

Uważam, że w naszym życiu publicznym jednym z głównych problemów są krótkowzroczne działania rządzących. Wielu polityków funkcjonuje, kierując się jedynie wizją zbliżających się wyborów. W administracji publicznej na efekty pewnych działań czeka się latami i często z początku budzą one spory opór. Jedno jest pewne, na populistach ludzie bardzo szybko się poznają.

Od czasu do czasu w Sejmie odżywa pomysł, by ograniczyć liczbę możliwych kadencji samorządowców. Słusznie? Czuje się Pan wypalony?

- Zacznę od drugiej części pytania. Nie, nie czuję się wypalony. Ta praca daje naprawdę ogromną satysfakcję. Możliwość obserwowania fantastycznego rozwoju Gliwic i poczucie, że ma się w tym swój udział jest naprawdę bardzo wartościowe.

Co do pomysłów na kadencyjność, to traktuję je jako przyznanie się osób, które je zgłaszają, do bezradności. Co cztery lata mamy wybory, w których to ludzie decydują, kogo chcą wybrać. Co ciekawe, pomysły takie zgłaszają między innymi posłowie, którzy jednocześnie nie mówią nic o ograniczeniu liczby kadencji zasiadania w parlamencie.

A być może to byłoby bardziej zasadne, bo przy naszej ordynacji wyborcy nie głosują na konkretnych ludzi, tylko na listy partyjne, a o kolejności nazwisk na listach, a więc w zasadzie o szansie na mandat, decydują liderzy partii.

Może kadencyjność w parlamencie pozwoliłaby na szerszy dopływ „świeżej krwi” do naszej polityki krajowej? Według wszelkich sondaży w kategorii zaufania samorządowcy biją posłów na głowę. Polecałbym zatem, aby posłowie zajęli się najpierw sobą, a nas pozwolili rozliczać naszym mieszkańcom.

Równie często słychać głos samorządowców o potrzebie zabezpieczenia socjalnego dla tych wójtów, burmistrzów, prezydentów miast, którzy odchodzą ze stanowiska po więcej niż jednej kadencji. Pan czuje taką potrzebę?

- Ja jestem samodzielnym pracownikiem naukowym Politechniki Śląskiej, mam więc możliwość powrotu na uczelnię. Ten problem rzeczywiście jednak istnieje i winne są przepisy.

Po zakończeniu sprawowania funkcji, wójt, burmistrz czy prezydent ma zakaz zatrudnienia w podmiotach, w stosunku do których wydawał rozstrzygnięcia administracyjne. Ma to oczywiście chronić przed korupcją, ale zwłaszcza w małych gminach praktycznie zamyka byłym wójtom i burmistrzom możliwość pracy w sektorze prywatnym.

A szkoda, bo praca w samorządzie potrafi naprawdę sporo nauczyć, i w ten sposób sami rezygnujemy z często wartościowych fachowców. Nie jestem przekonany, czy państwo powinno zapewniać zabezpieczenie socjalne, ale z pewnością należy w tej sprawie coś zrobić.

Chociaż temat jest na tyle „niepopularny”, że nie spodziewam się, że rządzący się za niego zabiorą.

Pobierz materiał i Publikuj za darmo

bezpośredni link do materiału
Data publikacji 30.10.2014, 14:23
Źródło informacji Centrum Prasowe PAP
Zastrzeżenie Za materiał opublikowany w serwisie PAP MediaRoom odpowiedzialność ponosi – z zastrzeżeniem postanowień art. 42 ust. 2 ustawy prawo prasowe – jego nadawca, wskazany każdorazowo jako „źródło informacji”. Informacje podpisane źródłem „PAP MediaRoom” są opracowywane przez dziennikarzy PAP we współpracy z firmami lub instytucjami – w ramach umów na obsługę medialną. Wszystkie materiały opublikowane w serwisie PAP MediaRoom mogą być bezpłatnie wykorzystywane przez media.

Newsletter

Newsletter portalu PAP MediaRoom to przesyłane do odbiorców raz dziennie zestawienie informacji prasowych, komunikatów instytucji oraz artykułów dziennikarskich, które zostały opublikowane na portalu danego dnia.

ZAPISZ SIĘ